Nasi, nie nasi
Autor: Erhard Broedner
06-05-2015
Niemieckie nazwiska w Polsce a polskie w Niemczech – przykład na długowiekowe wzajemne przenikanie.
Czy Goethe miał rację, że nazwiska są tylko „dźwiękiem i dymem”? Że są czymś ulotnym, nic nie znaczącym i śladów nie pozostawiającym? Spójrzmy pod tym kątem na stosunki polsko-niemieckie: wzajemne przenikanie jest tu niezwykle obfite, jak zresztą na każdym pograniczu kultur i narodów.
I. Słynni Polacy o nazwiskach niemieckiego pochodzenia
W ubiegłym roku obchodziliśmy setną rocznicę wybuchu I wojny światowej, co się w Polsce także kojarzy z rosnącą wówczas nadzieją, że wojna między zaborcami — Rosją po stronie Ententy, a Niemcami i Austrią po drugiej stronie — może doprowadzić do zmartwychstania Polski jako wolnego, samodzielnego państwa. I tak na myśl przychodzi prawie automatycznie wódz II Brygady Legionów polskich generał Józef Haller (1873-1960), legionista, później dowódca naczelny Armii Polskiej w Francji w latach 1918/19, a podczas II wojny światowej członek Rządu na Uchodźstwie, wybitny Polak i patriota polski, choć noszący niemieckie nazwisko, brzmiące w pełni Haller von Hallensburg (jego przodek Martin Aloys Haller został nobilitowany przez cesarza Franciszka II w 1793 r.). Hallerowie, przez wieki należąc do krakowskiego patrycjatu, wywodzili się od drukarza, księgarza i wydawcy Jana Hallera, przybyłego pod koniec XV wieku z Niemiec do Krakowa. Zasłużonym generałem polskim był też kuzyn Józefa, Stanisław Haller, zamordowany w 1940 r. przez NKWD.
W przeciwieństwie do Hallerów, zaczynających swą karierę wojskową w armii austriackiej, wywodzący się z Niemców bałtyckich generał Władysław Anders (1892-1970) zaczął swą służbę wojskową w armii rosyjskiej, był w czasie I wojny światowej oficerem w Korpusie Polskim armii carskiej, wstąpił w odrodzonej Polsce do Wojska Polskiego, zasłużył się w wojnie z bolszewikami i przede wszystkim w II wojnie światowej: wyprowadzając Polskie Siły Zbrojne w ZSSR z Syberii do Iranu, po czym, jako dowódca 2. Korpusu Polskiego w szeregach armii brytyjskiej zdobył Monte Casino, a pod koniec wojny został Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Choć wtedy dzieckiem byłem, pamiętam jeszcze dobrze, jak w PRL-u generała Andersa szkalowano, jak media komunistyczne szydziły z jego rzekomych marzeń wjazdu do Warszawy na białym koniu, ale jakoś niemieckie pochodzenie jego przodków komuniści mu nie zarzucali (podłości operowania „dziadkiem w Wehrmachcie” w politycznej dyskusji, w walce wyborczej, dopuszczali się później inni, i to w wolnej już Polsce [sic!] — ale tu dla sprawiedliwości trzeba dodać, że z drugiej strony znakiem wielkoduszności i dalekowzroczności było kilka lat temu uhonorowanie noblisty Güntera Grassa przez miasto Gdańsk).
Także w dalszej przeszłości znajdziemy między najwybitniejszymi patriotami walczącymi o wyzwolenie Polski ludzi o korzeniach niemieckich:
— rodzina Romualda Traugutta, bohatera Powstania Styczniowego (dyktatora, tj. szefa Rządu Narodowego w latach 1863-1864), przybyła w XVIII wieku do Polski;
— polska „Joanna d’Arc” Powstania Listopadowego hrabianka Emilia Plater (właściwie von dem Broele genannt [zwany] Plater) pochodziła ze spolszczonej niemieckiej rodziny szlacheckiej, osiadłej w średniowieczu w Inflantach (skąd wywodzili się, nawiasem mówiąc, także Tyzenhauzowie).
Ze względu na wysokie stanowisko społeczne wspomnę też arcyksięcia Karola Olbrachta Habsburga Lotaryńskiego (1888-1951), który wstąpił 1918 r. do Wojska Polskiego, jako pułkownik brał udział w walkach wojny polsko-bolszewickiej, później zajmował się administracją majątku w Żywcu, w listopadzie 1939 przez Niemców aresztowany, torturowany i więziony prawie aż do końca wojny za odmowę podpisania „Volkslisty”, po wojnie wywieziony do Szwecji przez żonę Szwedkę (wdowę po synu poniżej wspomnianego hr. Kazimierza Badeniego).
Ale nie tylko pośród wojskowych znajdziemy słynnych Polaków o korzeniach niemieckich, jak pokazują następujące przykłady:
Wybitny uczony, historyk, polityk i patriota polski Joachim Lelewel (1786-1863) był wnukiem lekarza przybocznego króla Augusta III, którego nazwisko Lölhöffel von Löwensprung zostało przez rodzinę spolszczone na Lelewel.
Znany z patriotycznych wierszy „Or-Ot”, właściwie Artur Oppman (1867-1931), którego dziadek brał udział w Powstaniu Listopadowym a ojciec w Styczniowym, wywodził się z Niemców przybyłych w XVIII w. do Polski.
Bardziej jeszcze znany, także ze względu na udział w Powstaniu Listopadowym, poeta polski Wincenty Pol, właściwie Vinzenz Poll von Pollenburg (1807-1872), również miał przodków niemieckich.
Korzenie niemieckie miał także poeta Wacław Rolicz-Lieder (1866-1912) jako wnuk przybyłego z Warmii do Kongresówki nauczyciela języka niemieckiego Franciszka Liedera.
A także wśród przemysłowców i przedsiębiorców polskich było wielu o korzeniach niemieckich, i tutaj przytoczę tylko kilka bardziej znanych nazwik:
Jednym z pierwszych wielkich przemysłowców polskich był Podskarbi Litewski hr. Antoni Tyzenhaus (1733-1785), wywodzący się z rodziny Niemców bałtyckich Tiesenhausen, który przeprowadził budowę (później podupadłych) pierwszych w Polsce manufaktur królewskich w okolicach Grodna.
Mniej znany (poza Łodzią) był fabrykant Ludwik Geyer (1805-1869), rodem z Berlina, właściciel pierwszej fabryki włókienniczej o napędzie parowym w Łodzi, którego wnuk Robert Geyer w 1939 r. został zastrzelony przez Gestapo za odmowę podpisania „Volkslisty”.
A znane natomiast każdemu lubiącemu słodycze Polakowi przez markę czekolad jest nazwisko Wedel — to cukiernik niemiecki Karl Wedel (1813–1902), przybywszy w 1845 r. do Warszawy, założył tam 1851 r. własny sklep i istniejącą po dziś dzień fabrykę czekolad.
Jednym z czołowych teologów antyprotestanckich swego czasu był Stanisław kardynał Hozjusz (1504-1579), humanista, poeta, sekretarz królewski, który wywodził się z przybyłej do Krakowa niemieckiej rodziny mieszczańskiej Hose.
Zadziwiającym jest, że — w przeciwieństwie do powyżej przykładowo wymienionych osób — długoletnim tematem polsko-niemieckich sporów co do przynależności narodowej zdaje się być tylko kanonik Mikołaj Kopernik (1473-1543), światowej sławy astronom. Myślę, że Kopernik byłby sam zdziwiony i na odpowiednie pytanie wzruszałby może ramionami, żył przecież w czasach, gdy narodowość bynajmniej nie miała takiego znaczenia jak w XIX i XX wieku, mieszkał na etnicznym pograniczu polsko-niemieckim, w Warmii, należącej do Polski, ale z mieszczaństwem po dużej części niemieckim lub „mieszanym”, które — jak Kopernik osobiście — mimo to w walce z Krzyżakami stało aktywnie po stronie polskiej.
Nie zadziwia patriotyzm polski tej ogromnej, wielotysięcznej liczby mniej lub całkowicie nieznanych osób niemieckiego pochodzenia. Ci, którzy wyrośli w otoczeniu polskim, w gronie polskich znajomych i przyjaciół, wchłonęli kulturę polską, poznali i szanowali obyczaje polskie i mentalność polską, szczególnie, ale nie tylko wtedy, gdy już ich przodkowie w tę polskość wrośli — tych serca na ogół nie mogły nie być wrażliwe na los Polski. Myślę, że wiem o czym mówię. A że mimo panującej jeszcze niechęci czy wrogości w stosunku do Niemców, Polacy, jak wywodził znany socjolog prof. Zbigniew T. Wierzbicki w tym czasopiśmie (BUNT nr. 5/2013), znacznie chętniej przyznają się („o dziwo”) do niemieckiego pochodzenia przodków niż do czeskiego, ukraińskiego czy rosyjskiego; co, moim zdaniem, jest także wynikiem dobrych stron tego wzajemnego przenikania, co uwidoczniają powyżej podane przykłady wybitnych Polaków z niemieckimi korzeniami.
II. A na odwrót?
Choć mimo różnic atrakcyjność Polski i kultury polskiej odpowiada atrakcyjności Niemiec i kultury niemieckiej, to jednak sytuacja w Niemczech nie jest prostym odbiciem. Ta nie spotykana w tym wymiarze symbioza między dwoma, nie tylko językowo tak różniącymi się sąsiednimi narodami w Europie — o której świadczą właśnie nazwiska — działała także w kierunku Niemiec, ale inaczej i w nieco mniejszym stopniu: Nie było napływu kolonistów polskich do Niemiec w średniowieczu. Nie było w Niemczech odpowiednika do królów saskich w Polsce, a więc władców, którzy przyprowadzali ze sobą grono dworzan i różnego rodzaju służebnych, osiedlających się i w dużej części pozostających z rodzinami na zawsze w Polsce; a liczba polskich dworzan przy rezydencji królów saskich w Dreźnie, tam „zniemczonych” była o wiele mniejsza, wśród nich był królewsko-saski tajny radca i wielki marszałek dworu, major Anton von Dziembowski (1783-1860), którego cała liczna rodzina spoczywa na cmentarzu polskim w Dreźnie wraz z innymi polskimi dworzanami1.
Już po rozbiorach można zaobserwować szerszy napływ Polaków do Niemiec, gdzie zajmowali częściowo wysokie i wpływowe stanowiska w społeczeństwie, jak np. w generalicji, co jest dowodem na wielkie zaufanie do ich lojalności wobec państwa. Ale zjawiskiem widocznym jest pewna dysproporcja między ilością wybitnych na skalę narodową Polaków niemieckiego a Niemców polskiego pochodzenia.
Myślę, że do powyżej wspomnianych powodów dochodzi z pewnością jeszcze jeden, a mianowicie moralny — łatwiej było stanąć po stronie uciskanych niż po stronie uciskających, czego dowodem jest też propolskie stanowisko większości społeczeństwa niemieckiego podczas Powstania Listopadowego. A że po klęsce Powstania Listopadowego przeważająca większość uchodźców polskich („tułaczy”) nie osiedliła się w Niemczech, a udała się do Francji, było spowodowane w dużej części postawą rządów państw niemieckich, będących wtedy pod tak silnym wpływem rosyjskim, że mawiano „ostatecznie Moskwa całymi rządzi Niemcami'2. Nie dotyczyło to Polaków z zaboru pruskiego, którzy jako obywatele pruscy (i jako tacy od 1871 r. niemieccy) mieli zasadniczo pełne obywatelskie prawa (wyjątek stanowiło prowadzenie działalności w celu zachowania polskości), w tym też osiedlania się wszędzie na terenie państwa.
Od czasów industrializacji Niemiec w drugiej połowie XIX wieku zauważamy wielki przypływ Polaków (tzw. „emigracja zarobkowa”) do wnętrza Niemiec, jak np. do Zagłębia Ruhry, co przysporzyło tam nie tylko robotników, ale (choć czasami dopiero po wielu pokoleniach) intelektualnie i społecznie wybitnych obywateli, częściowo nieświadomych swych polskich korzeni lub nawet — są to pojedyncze przypadki — negujących swoje polskie pochodzenie. Jest to smutna pozostałość „Kulturkampfu” Bismarcka i hitlerowskiego rasizmu! A to, że w przeciwieństwie do innych mniejszości narodowych integracja Polaków w Niemczech powszechnie nie sprawia żadnych kłopotów, jest właśnie owocem tego długowiekowego wzajemnego przenikania.
Polskie rody w służbie Prus
W Prusach wyróżniły się gorliwością w służbie państwowej dwa wywodzące się z Polski rody szlacheckie, Podbielscy (Mazowsza) i Lewinscy (Kaszubi z okolic Gdańska).
Pod koniec XVIII wieku bracia Antoni i Nikodemus Podbielscy wstąpili w służbę pruską i byli od tego czasu zaliczeni do szlachty pruskiej. Generałami pruskimi byli: Nikodemus von Podbielski (1780-1844); Theophil von Podbielski (1814-1879); Victor Adolf von Podbielski (1844-1916), który był także pruskim ministrem rolnictwa, a nieco później sekretarzem stanu w Reichspostamt [tj. ministerstwo poczty], uczczony m. in. nazwami ulic — np. Podbielski Allee w Berlinie i Podbielski Strasse w Hanowerze. Tylko Victor von Podbielski (1892-1945), polityk, ostatni hitlerowski burmistrz w Frankfurcie nad Odrą, nie był generałem i swą działalnością polityczną w NSDAP [partii hitlerowskiej] pewnie honoru swojemu rodowi nie przysporzył.
Jeszcze więcej generałów pruskich/niemieckich dostarczyli Lewinscy: Eduard von Lewinski (1829-1906); Alfred August von Lewinski (1831-1906); Karl Eduard von Lewinski (1858-1937); Alfred Eduard von Lewinski (1862-1914); August Alfred von Lewinski (1866-1957); Wilhelm Viktor von Lewinski (1867-1942); Felix von Lewinski (1869-1936); i najwyższy w randze — feldmarszałek Erich von Lewinski genannt [tj. zwany] von Manstein (1887-1973). Nawiasem mówiąc ci „pruscy” Lewinscy nie mieli nic wspólnego z dzielnym generałem Powstania Listopadowego Jakubem Lewińskim (1792-1867), wywodzącego się z zamożnej rodziny kupców warszawskich nazwiska Levy.
Jako negatywny przykład takiej „służby pruskiej” można przytoczyć urodzonego w Lęborku Ericha von Zelewskiego (1899-1972), który (jako rasista wstydząc się swych korzeni słowiańskich?) zmienił 1925 swoje nazwisko w von dem Bach-Zelewski, a 1940 r. skrócił je do von dem Bach. Jako SS-Ober-gruppenführer i generał Waffen-SS komenderował zgrają różnorodnych SS-mannów w krwawym, zbrodniczym tłumieniu Powstania Warszawskiego, a dzięki dyskretnemu poparciu przez Sowietów nigdy za te i inne zbrodnie wojenne nie był postawiony przed sądem.
Książęta Rzeszy – Radziwiłłowie
Wspomnieć pozytywnie trzeba natomiast rozgałęzioną rodzinę Radziwiłłów, którym cesarz Maksymilian I w 1515 r. nadał tytuł książąt Rzeszy. Byli też prowadzeni w leksykonie szlachty pruskiej monarchii, co ich jednak w przeciwieństwie do powyżej wymienionych rodów nie zniemczyło, choć także mieli w rodzinie generałów pruskich: książąt Wilhelma (1797-1870) i Bogusława (1809-1873). Część z nich zaangażowała się w politykę pruską i niemiecką, jak np.: książę Antoni (1775-1833), który aż do odwołania w 1831 r. był namiestnikiem króla pruskiego w Wielkim Księstwie Poznańskim, a książęta Edmund (1842-1895) i Ferdynand (1834-1926) byli członkami niemieckiego Reichstagu, gdzie ostatnio wymieniony stał na czele polskiej opozycji i oświadczył kiedyś publicznie w Berlinie, że „systemem ucisku osiągnie się tylko przeciwieństwo tego, do czego się dąży, i z Polaków nigdy się Niemców nie zrobi.”4 I z pewnością nie urażona duma rodowa spowodowała ich postawę (król pruski Fryderyk Wilhelm III zabronił synowi, późniejszemu cesarzowi Wilhelmowi I, małżeństwa z Elizą Radziwiłłówną, córką powyżej wspomnianego księcia Antoniego, ze względu na rzekomy brak równości urodzenia — Radziwiłłowie nie byli „suwerennym domem rządzącym”).
Podobnie jak z rodziną Radziwiłłów w Prusach było w Austrii z hrabiowską rodziną Badeni. Służyli oni wiernie cesarzowi w Wiedniu. Najwybitniejszy z tego rodu hr. Kazimierz Badeni (1846-1909), konserwatywny polityk galicyjski, był 1888-1895 namiestnikiem Galicji, a w latach 1895-1897 nawet premierem austriackiej części Austro-Węgier (zdymisjonowany, bo poniósł klęskę w swych planach wprowadzenia obok urzędowego języka niemieckiego języka regionalnego do administracji wewnętrznej, co wywołało ogromny spór w tzw. Królestwie Bohemii, dzisiejszych Czechach, a dotyczało oczywiście także całej Galicji).
A jako aktualny przykład z polityki dzisiejszej: Paul Ziemiak (ur. 1985 w Szczecinie), syn lekarzy polskich pracujących w Niemczech, wychowywał się w Iserlohn. W ramach CDU [partii chrześcijańsko-demokratycznej] szef organizacji młodzieżowej „Junge Union” w Północnej Nadrenii, kandydujący właśnie na stanowisko krajowego przewodniczącego tej organizacji.
Nie zapomnijmy o kulturze! Żyjący w Berlinie sławny swego czasu rysownik, akwaforcista i miniaturzysta Daniel Chodowiecki (1726-1801) był gdańszczaninem polskiego pochodzenia. „Polską literaturę w języku niemieckim” — według określenia autora — pisze (urodzony 1968 na Mazurach) żyjący w Niemczech Artur Becker. Z Łodzi wywodzi się pisarz niemiecki Jurek Becker (1937-1997). Brygida Helbig (ur. 1963 w Szczecinie), literaturoznawczyni i pisarka żyjąca w Niemczech pisze w języku polskim i niemieckim.
Wielu pisarzy polskich przebywało także dłuższy czas w Niemczech, jak np. Witold Gombrowicz (1904-1969) i Marek Hłasko (1934-1969), a ze współczesnych poetów np. Piotr Roguski (historyk literatury, ur. 1945) i Ryszard Sobieszczański (ur. 1953). Inni żyją tu nadal, jak np. Krzysztof Niewrzęda (ur. 1964). Wszyscy oni wzbogacali także kulturę niemiecką i są ponadto ważną więzią kulturalną między Polską a Niemcami. Ale prawie wszyscy powyżej wymienieni nie stali się Niemcami (co szczególnie u tych młodszych jako wynik traumatyzacji społeczeństwa polskiego przez straszne lata okupacji hitlerowskiej nie zadziwia).
W czasach współczesnych
Sytuacja przedstawia się odmiennie, gdy chodzi o osoby z rodzin już z „dziada pradziada” osiadłych w Niemczech, gdzie tylko nazwisko jeszcze wskazuje na pochodzenie polskie, jak np. Wolfgang Kubicki (ur. 1952), znany polityk liberalny, albo dwaj czołowi komuniści z byłej NRD — Werner Krolikowski (ur. 1928) i Günter Schabowski (ur. 1929) — jego wypowiedź w telewizji NRD przyczyniła się do otwarcia granicy i upadku muru berlińskiego, i on też jako jedyny z byłych czołowych liderów komunistycznych wyraził później skruchę za swą działalność w NRD. Ze Śląska pochodzi dwóch polityków „wypędzonych” — Herbert Hupka (1915-2006), początkowo ostry krytyk obecnej granicy polsko-niemieckiej, który zmienił częściowo swe poglądy po upadku „żelaznej kurtyny”, stał się propagatorem polsko-niemieckiego pojednania i został nawet obywatelem honorowym swego rodzimego górnośląskiego miasta Racibórz; a drugi z polskim nazwiskiem, Herbert Czaja (1914-1997), rodem z Cieszyna, studia i doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, po wkroczeniu wojsk niemieckich odmówił wstąpienia do partii hitlerowskiej, po wojnie członek CDU, poseł do Bundestagu, od 1970 do 1994 przewodniczący tzw. „Związku Wypędzonych” i aż do śmierci uważany powszechnie za zaciekłego rewizjonistę, który domagał się przywrócenia granic „co najmniej” z roku 1937.
A co do sportowców — już w latach 50-tych w NRF krążył dowcip, że dla meczu piłki nożnej w Polsce drużyna niemiecka potrzebowałaby tylko jeden pokój hotelowy w Warszawie — dla trenera, reszta mogłaby spać u krewnych! No i last not least trzeba też wspomnąć dla przykładu kilku z grona aktualnie powszechnie bardzo popularnych sportowców niemieckich pochodzenia polskiego (choć po części z nazwiskami niemiecko brzmiącymi): są to w piłce nożnej: Mirosław Klose i Lukas Podolski, a w tenisie Sabine Lisicki i Angelique Kerber.
Zakończę tą listę przykładowo wybranych nazwisk przytoczeniem postaci prezesa Ewangelickiego Kościoła Nadrenii, Manfreda Rekowskiego (ur. 1958 r. na Mazurach), który do NRF przybył w wieku pięciu lat z Polski, gdzie — według jego wypowiedzi w internecie — jego rodzina [mimo polskiego nazwiska] zaliczała się do mniejszości niemieckiej. Wskazuje to też na inny fenomen: jako owoc tego długowiekowego wzajemnego przenikania w życiu codziennym jak w Polsce tak i w Niemczech te nazwiska „z drugiej strony Odry i Nysy” w opinii społecznej przeważnie nie noszą odium obcości.
***
Powracając do motta przytoczonego na wstępie ( „Name ist Schall und Rauch”
(„Nazwiska są dźwiękiem i dymem”): w gruncie rzeczy Goethe ma rację, nie nazwisko jest ważne, ale to, co kto czyni dla wspólnoty, w której żyje. A z narodowościowego punktu widzenia nazwiska obcego pochodzenia są tylko ważne jako dowody wzajemnego przenikania grup społecznych, plemion, narodów; ucząc, że nawet to, co początkowo brzmi obco, wcale nie musi być obce.
Tak to bywa z nazwiskami po obu stronach Odry i Nysy!
Erhard Brödner
Bookmarks